John Coltrane- płyty, które lubię.

John Coltrane bez wątpienia zmienił jazz. Saksofonista będący z jednej strony największym innowatorem zapuszczającym się w swoich interpretacjach w rejony dla niektórych mało strawne muzycznie a z drugiej potrafiący grać niezwykle przyjemne dźwięki.

Urodził się w drugiej połowie lat dwudziestych XX wieku w Karolinie Północnej.

W latach młodości uczył się grać na klarnecie i uczęszczał do szkoły muzycznej.

Po odbyciu służby wojskowej w marynarce gdzie grał jako muzyk po raz pierwszy zetknął się z jazzem za sprawą Charliego Parkera.

W jego życiu były lepsze i gorsze okresy bowiem doświadczył w swoim czasie ostrego uzależnienia od heroiny i alkoholu ale i duchowego oświecenia.

Grywał melodyjny  bebop ale i free jazz,  grywał z Theloniusem Monkiem i  Milesem Daviesem.

Z Milesem zagrał na jego najważniejszej płycie „Kind of blue” i o ironio wyleciał ze składu pierwszego kwintetu Daviesa z powodu uzależnienia od heroiny, która po latach stanie się ogromnym problemem również w przypadku Milesa.

Coltrane nagrał ponad pięćdziesiąt sesji, z których dużą cześć co warto wspomnieć realizował legendarny Rudy Van Gelder i być może dlatego możemy się dzisiaj cieszyć  świetnie zrealizowanymi  i dobrze brzmiącymi  nagraniami tego muzyka.

Nagrywał dla wytwórni Impulse, Blue Note, Atlantic ale też wiele lat po jego śmierci ukazywały się nagrania, o których nikt wcześniej nie wiedział lub, które przeleżały  zapomniane w archiwach tych wielkich wytwórni.

 

 

Muszę przyznać, że ja najbardziej lubię pierwszy okres jego kariery  muzycznej czyli mniej więcej od  połowy lat 50-tych do początku lat 60-tych gdy grywał klasyczny jazz .

Na początku lat 60-tych Coltrane zafascynowany Ericiem Dolphym, free jazzem i wpływami muzyki spoza kultury europejskiej odkrył harmonie i skale,niewystępujace w jazzie jaki dotąd grał.

Wtedy zaczął eksperymentować z indyjskimi ragami, modalnym jazzem czy afrykańskimi rytmami.

To okres z jednej strony najbardziej twórczy w jego dorobku ale i muzycznie relatywnie najtrudniejszy w odbiorze.

Na chwilę jeszcze powrócił do klasycznego jazzu po niepowodzeniach podczas koncertów w Europie gdzie jego innowacyjna muzyka nie była przyjmowana entuzjastycznie.

Wtedy też nagrał w studiu Van Geldera kilka bardzo przyjemnych w odbiorze płyt.

Kulminacją była płyta „A love Supreme” będąca najbardziej uduchowionym dokonaniem muzyka  podsumowując z jednej strony jego poszukiwania muzycznego wyrazu a z drugiej jest odą do wiary w Boga i miłości do Boga.

Po roku 65, muzyk powraca do awangardowego grania pod wpływem Ornette Colemana oraz  narkotyków by za sprawą LSD osiągać stan transcendencji.

17 lipca 1967 roku John Coltrane umiera na raka wątroby u szczytu swojej kariery i w najbardziej twórczym okresie muzycznego życia.

Chciałbym zarekomendować wam kilka płyt tego wybitnego saksofonisty.

Płyt, które najbardziej lubię i mam nadzieję spodobają się również wam jeśli słuchacie lub nie słuchacie, jazzu.

Lush Life 

Utwory z płyty pochodzą z sesji zrealizowanych w studiu Rudiego Van Geldera w roku 1957 i styczniu 1958. Jednak płyta została wydana dopiero w 1961 roku.
Gdy dokonywano nagrań muzyk liczył sobie 33 lata i był związany kontraktem z wytwórnią Prestige. Ta jednak już po rozwiązaniu współpracy wydawała jeszcze przez jakiś czas jego płyty tak jak w przypadku omawianej Lush Live.
To jeden z najprzyjemniejszych okresów w jazzie a ja żałuję, że nie mam wersji mono tego albumu ale jest trudno dostępny. Na płycie Coltrane jest i liryczny i dynamiczny zarazem.
Gra już w specyficzny dla siebie i rozpoznawalny sposób.

 

 

Stardust

Jest rok 1958, John Coltrane zaczyna wybijać się na jazzowej scenie. Ma za sobą wspólne występy i nagrania z Theloniousem Monkiem a od stycznia tegoż roku gra regularnie z Milesem Davisem.
W międzyczasie nagrywa sesje na płyty dla wytwórni Prestige.
Jedną a właściwie dwie z nich, Prestige wydaje pięć lat później pod nazwą „Stardust” już w okresie, w którym Coltrane nie współpracował z tą wytwórnią.
Miły, kojący jazz z Freddym Hubbardem na trąbce i Paulem Chambersem na kontrabasie, Redem Garlandem za fortepianem.
Płyta Stardust to Coltrane z okresu hard bopu a sama płyta wciąż brzmi wspaniale i słucha się jej z wielką przyjemnością.

 

 

Blue World

Album ten jest sesją nagraną w 1964 roku do filmu Kanadyjskiego reżysera Gillesa Groulxa, dramatu „Kot w Worku”.

W sumie to dobra a nawet świetna sesja.

Jedyny nieznany wcześniej utwór na płycie to tytułowy Blue World, reszta to znane z wcześniejszych płyt wersje utworów Naima czy Village Blues. I to wszystko zapomniane czekało ponad pół wieku na wydanie. Wytwórnia Coltrane Impulse Records po wyprostowaniu spraw do własności utworów z Kanadyjczykami , zdecydowała o wydaniu sesji w formie albumu a realizacja nagrań w studiu Van Geldera pomimo upływu prawie 60 lat, jest doprawdy doskonała. Coltrane niby w tamtym czasie był już w awangardzie free jazzu ale… cofnął się nieco i nagrał ładną, jazzową muzykę. Z całości ponad 40 minutowej sesji w filmie wykorzystano tylko 10 minut a reszta… Przeleżała nieco zapomniana w szafie National Film Board of Canada na ćwierć calowej, monofonicznej taśmie pół wieku by po cyfrowym remasteringu, zagrać z płyty takiego Coltrane jakiego lubię.

Bez udziwnień.

 

 

Black Pearls

To sesja nagrana w New Yersey w piątkowy majowy wieczór roku 1958.
Album pierwotnie wydany w 1964 roku przez Prestige Records potem wielokrotnie wznawiany. Mój egzemplarz jest francuskim remasterowanym wydaniem z 74 roku z dodatkowymi utworami z późniejszej sesji 58 roku, które znalazły się na drugim krążku.
Skład jest wybitny bo poza „młodym” Coltranem grają tu Red Garland na pianinie Paul Chambers na kontrabasie czy Donald Byrd na trąbce. Na drugiej niekanonicznej płycie pojawia się jeszcze Freddie Hubbard na trąbce
To rewelacyjne granie nie tylko za sprawą Coltrane ale przede wszystkim Byrda i Garlanda, którzy w utworze zajmującym całą drugą stronę, wykonują świetną lub wręcz prześwietną robotę.
A Coltrane „szyje” albo może raczej „tka” swoje nuty, eksperymentuje nieco ze swoją interpretacją bo wtedy jeszcze nie wiedział jak daleko i w jak dziwnie pokręcone, free jazzowe klimaty z czasem zabrnie.
To jest naprawdę przepiękny jazz, który w realizacji genialnego Van Geldera brzmi  dobrze pomimo swoich ponad 60-ciu lat. Coltrane z początku swojej drogi od eksperymentatora do geniusza.

 

John Coltrane and Johnny Hartman

Sześć utworów, sześć ballad jazzowych , które stały się wielkimi standardami.
Coltrane bardzo chciał nagrać tę płytę właśnie z Hartmanem, który nie był typowym wokalistą jazzowym.
Hartman wcześniej śpiewający w orkiestrze Dizzy Gillespiego zetknął się z Coltranem podczas wspólnego koncertu w Apollo theatre w N.Y.
Coltrane powiedział kiedyś o nim ” podobało mi się coś w jego śpiewaniu. Coś w jego głosie poczułem, nie wiem, co to było. Pomyślałem że muszę z nim zagrać, więc poszukałem go (Hartmana) i nagrałem ten album”.
Hartman miał trochę oporów bo nie wiedział czy ze swoim głosem wpisze się w jazzową stylistykę zespołu Coltrane.
Sam nie myślał o sobie jako o typowym wokaliście jazzowym. Do wspólnego nagrania doprowadził Bob Thiele producent muzyczny, który namówił Hartmana by ten zobaczył występ Coltrane w nowojorskim klubie Birdland.
Po występie Hartman, pianista z kwartetu Coltrane McCoy Tyner i Coltrane zostali by spróbować kilku piosenek.
Ostatecznie panowie spotkali się 7 marca 1963 roku w Van Gelder Studio w New Jersey by dokonać nagrań na płytę
To spokojna, bardzo nastrojowa płyta. Melodyjny jazz w starym stylu.
Mocno relaksująca muzyka z przepiękną balladą „My one and only You” ,którą znacie zapewne z wersji instrumentalnej.
Coltrane wniósł do muzyki jazzowej wiele począwszy od bebopu po free jazz. Grał inaczej jak nikt przed nim.

 

 

Blue Train 

Płyta nagrana w 1958 roku w studiu Van Geldera. Zawsze miło posłuchać szczególnie, że towarzyszą mu Lee Morgan na trąbce i Paul Chambers na basie dopełniając wrażenie z jazdy ” błękitnym pociągiem” . Swing z najlepszych lat, jazz z najlepszych lat. Po prostu Coltrane jaki podoba mi się bardzo.

 

 

 

Coltrane

Pierwsza płyta Coltrane dla wytwórni Prestige i pierwsza po wywaleniu z kwintetu Milesa Daviesa za nadużywanie narkotyków.

To jedna z najprzyjemniejszych płyt z jazzem z tamtego okresu a utwór otwierający płytę „Bakai” z przepięknym pasażem Reda Garlanda na fortepianie i bardzo muzykalnym saksofonem Coltrane to kwintesencja hard bopu.

 

i na koniec posłuchajcie jeszcze Milesa z jego najważniejszej płyty

Kind of Blue.

Davies nagrał swoją płytę „Kind of Blue” na przełomie marca i kwietnia 1958 roku. Nagrał tą płytę z najlepszym składem jaki kiedykolwiek miał. Z pośród sześciu muzyków biorących udział w nagraniu trzeba wspomnieć o trzech genialnych innowatorach jazzu. Trzy indywidualności odciskające piętno na późniejszej muzyce nie tylko jazzowej.  Miles Davies ,Bill Evans i John Coltrane stworzyli album uznawany za najważniejszy w historii muzyki synkopowanej. To trochę jak w przypadku polskiego jazu i płyty „Astigmatic”, Komedy. Miles i towarzyszący mu muzycy wytyczyli nowe wcześniej mało eksplorowane lub wcale nieodkryte oceany dźwięków.  To również okres, w którym Coltrane nieco przystopował z używkami zaczął rozwijać swój styl i powrócił na dwa lata do grania z Davisem.
Za realizację sesji odpowiadał Irving Townsend ale tak naprawdę za płytą i bardzo dobrym klimatem nagrań stał Teo Macero, który skupiając muzyków blisko siebie w jednym małym studiu uzyskał niespotykaną interakcję pomiędzy nimi. Warto dodać że Miles całą sesję puścił w gruncie rzeczy ” na żywioł” bo muzycy poza bardzo ogólnym pojęciem na temat utworów i skalami w jakich mieli grać po prostu całość improwizowali. Coltrane gra tu rewelacyjnie zmieniając razem z Milesem jazz.

 

 

Coltrane, zmarł zanim się urodziłem  lecz stworzył ponadczasową muzykę i choć aktywność muzyczna tego muzyka to nieco ponad dwadzieścia lat, jazz dzisiejszy jazz jest taki jaki jest w dużej mierze dzięki niemu.

 

 

tekst i zdjęcia – Robert Bajkowski

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *