„Fly Me To The Moon” pięćdziesiąt lat później.

Co łączy Franka Sinatrę, festiwal w Woodstock i program Apollo?

Dzisiaj będzie nie do końca o muzyce bo obchodzimy okrągłą rocznicę dwóch wydarzeń.

Jednego kosmicznego, drugiego muzycznego.

Kiedy miałem trochę ponad rok…

16 lipca 1969 roku,  Apollo 11 wystartował by „zawieźć” dwóch astronautów na „srebrny glob”.

Dwóch, bo trzeci Michael Collins, krążył w module dowodzenia wokół Księżyca, czekając na powrót kolegów.

Za trzy dni pięćdziesiąt lat temu, Neil Armstrong wypowie słowa: „To jest mały krok dla człowieka,ale wielki dla ludzkości” .

Czy wiecie, że transmisję telewizyjną z lądowania Apollo 11 oglądało 600 milionów widzów.

Za „Żelazną Kurtyną” jedynie w Polsce, telewizja pokazała bezpośrednią transmisję z lądowania.

Miesiąc później na farmie Bethel pod Nowym Yorkiem, rozpoczął się Woodstock Festiwal.

Największy festiwal rockowy końca lat 60-tych, z którego film dokumentalny „Woodstock” dostał Oscara w roku 1970.

Wtedy to Jimi Hendrix stał się gwiazdą a czasy „Dzieci Kwiatów ” właśnie przechodziły do legendy.

Mój ulubiony Led Zeppelin po wydaniu pierwszego albumu,  rozpoczynał  swój lot do rockowego nieba.

Cztery dni po starcie Apollo 11 z przylądka Canaveral  piosenka Franka Sinatry „Fly me to the moon” zagrała dwóm amerykańskim kosmonautom na Księżycu.

Buzz Aldrin, drugi kosmonauta który stanął na srebrnym globie  słuchał jej na przenośnym odtwarzaczu kasetowym zaraz po wylądowaniu modułu księżycowego  na „Morzu Spokoju”.

Tak więc Frank Sinatra stał się  pierwszym piosenkarzem, który śpiewał na innej planecie.

Bo według najnowszych definicji astronomicznych Nasz księżyc można nazwać planetą.

Kilka lat temu byłem  na Florydzie i musiałem pojechać do Centrum Kosmicznego Johna F. Kennedy’ego.

Musiałem spełnić marzenie z dzieciństwa.

Po prostu musiałem zobaczyć na własne oczy jak powstał największy program kosmiczny w dziejach.

Poniżej zamieszczam kilka zdjęć z tego miejsca.

 

Ja przed wejściem do Centrum Kosmicznego J.F Kennedy’ego.

 

Tyle pozostało po Programie Apollo, między innymi ta rakieta Saturn 5 której  ostatecznie nie wysłano na Księżyc.

 

„Rover” czyli „księżycowy jeep” choć ten to wariant do ćwiczeń na ziemi, dlatego ma gumowe opony.

Ten z Księżyca miał utkane w formie siatki  z fortepianowych strun

 

Cześć centrum kosmicznego nadal działa, a  tu widać  przygotowanie do wysłania  promu kosmicznego

„Atlantis”, którego start miał miejsce dwa tygodnie później.

 

Jeden z pięciu silników rakiety Saturn 5 eksponowany w Rocket Garden.

Rocket Garden ze wszystkimi rakietami Amerykańskiego Programu Kosmicznego.

 

A tu  pięć ogromnych  silników startowych w rakiecie Saturn 5.

 

Dysze silników  drugiego stopnia Saturna 5, a pod nimi ja.

 

Jedna z kilku gotowych rakiet Saturn 5, które nie poleciały na Księżyc. Dzisiaj służy jako eksponat do oglądania.

 

Księżycowy lądownik „Orzeł”

 

Widok na  moduł  dowodzenia i kapsułę powrotną.

 

Budynek „Vehicle Assembly Building”,  służący do montażu rakiety Saturn 5.

  potem używany do przygotowywania promów kosmicznych.

Rakieta Ares I-X w oczekiwaniu na start ( miała startować  tego dnia gdy byłem w centrum kosmicznym, lecz start przełożono z powodu gorszej pogody )

 

Program Apollo, który był najambitniejszym programem kosmicznym zapoczątkował prezydent John. F. Kennedy w momencie w którym Ameryka doznała upokorzenia ze strony Rosjan.

W roku 1961  Jurij Gagarin, pierwszy człowiek w kosmosie latał nad ziemią, a „jankesi” zaciskali zęby ze złości.

Wtedy to Prezydent Kennedy zapowiedział, że w przeciągu dekady Amerykanie wylądują na Księżycu.

Amerykanie wbili swoją flagę w Księżycowy grunt nawet przed jej upływem.

Tak naprawdę wyścig na Księżyc był wyścigiem dwóch ludzi i dwóch wielkich  indywidualności.

Wernhera Von Brauna pracującego dla NASA i programu kosmicznego Apollo od zakończenia II Wojny światowej.

Von Braun swoje rakietowe doświadczenie, zdobywał projektując rakiety V2 budowane podczas Drugiej Wojny światowej dla Hitlera.

Oraz Siergieja Korolowa, ojca rosyjskiego programu rakietowego, który wspierał się w swych działaniach dużą liczbą niemieckich inżynierów przechwyconych pod koniec wojny a pracujących  przy konstruowaniu rakiet V2.

Związek Radziecki po zakończeniu wojny po prostu internował ich wszystkich na ponad 10 lat.

Jednak sowieci ten wyścig przegrali.

Przegrali dlatego, że Ameryka miała lepsze technologie, lepszych naukowców i więcej pieniędzy.

Przegrała ponieważ Korolow użył niewłaściwych silników do rakiety nośnej.

Kiedy Amerykanie używali pięciu silników do napędu  rakiety Saturn 5, Rosjanie aż trzydziestu!!!.

W rezultacie nie byli w stanie precyzyjnie kontrolować ich działania co powodowało że sowiecka rakieta  nośna N1, była niestabilna podczas lotu.

Jej najdłuższy lot trwał tylko 107 sekund.

Cztery próby wystrzelenia rakiety, która miała zawieźć Rosjan na księżyc zakończyły się spektakularnymi  katastrofami tuż po starcie.

Związek Radziecki  przez  dwie dekady skrzętnie ukrywał to niepowodzenie.

Amerykański program Apollo  kosztował na dzisiejsze pieniądze ponad dwieście miliardów dolarów.

Poza mniej niż toną księżycowych skał, telewizyjnymi transmisjami  z lądowań oraz prestiżem i zwycięstwem w wyścigu kosmicznym, dał na przykład bezprzewodowe wiertarki, miękkie poduszki w podeszwach butów dla biegaczy i zapoczątkował rozwój komputerów PC.

Niewiarygodne że  komputer sterujący lotem  który był zamontowany na pokładzie modułu księżycowego Apollo 11, był  ponad 100 tys. razy wolniejszy niż  dzisiejszy smartfon a mimo tego pozwolił dolecieć na księżyc i bezpieczne wrócić.

Nawet pechowy lot Apollo 13, zakończył się szczęśliwie o czym przeczytacie miedzy innymi w książce:

„Porażka nie wchodzi w grę” Gene Kranza, który nadzorował między innymi księżycowe misje Apollo.

Lub obejrzycie na filmie „Apollo 13” .

 

 

Ogrom tego programu  uzmysławia dopiero zwiedzanie  wciąż działającego  centrum kosmicznego  na przylądku Canaverall.

Wracając do muzyki i wspominając tamtą wycieczkę do NASA, słucham sobie świetnej płyty Billa Frisella ” Guitar in the Space Age”

Celebruję dzień startu Apollo 11 z przed pięćdziesięciu lat na Fezzowym, księżycowym wzmacniaczu „Silver Luna”.

A na płycie muzyczna podróż w klimacie kojarzącym się nieodparcie z filmami Quentina Tarantino.

Frisell i jego wersje utworów  Beach Boys’ów czy The Kinks, są rewelacyjną  gitarową muzyką, która do tego świetnie brzmi.

Posłuchajcie jego wersji „Rumble” albo „Surfer Girl” Beach Boys.

 

 

Co te utwory mają wspólnego z podbojem kosmosu?

Za cholerę nie wiem ale umilają mi czytanie książki  Jamesa Harforda „Siergiej Korolow. O krok od zwycięstwa w wyścigu na księżyc”

 

 

Cóż, Korolow pewnie nie słuchał Franka Sinatry i jego „Fly me to the moon”.

Może dlatego  sowieci nigdy nie wysłali tam człowieka.

A u mnie wszystkie elementy księżycowej układanki poskładane.

Franio Sinatra, Bill Frisell, Silver Luna, i wspomnienie fajnej wycieczki na Cape Canaveral.

Tekst i zdjęcia Robert Bajkowski

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *