Winyle.
Dzisiaj to bardziej moda niż konieczność.
Pliki cyfrowe, CD są o wiele wygodniejsze, prostsze w obsłudze i dostępniejsze.
Większość aspektów naszego życia została już, albo zostanie niebawem “zcyfryzowana”.
Pokolenie dzisiejszych 15-to latków nie posiada już wcale fizycznych nośników.
Wszystko ciągną z sieci.
Słuchają muzyki przez słuchawki ze swoich smartfonów.
Lecz gdy idziesz do EMPIK-u, poza CD możesz kupić większość starszych i współczesnych mainstreamowych wykonawców na remasterowanych winylach.
Właściwie każda większa księgarnia ma półkę z czarnymi płytami nie wspominając Biedronki gdzie za niecałe cztery dychy upolujesz czasami ciekawy krążek.
Może więc analogowe płyty to po prostu “hipsterski lifestyle”.
Nie tylko, bo czasami to również prawdziwie kolekcjonerska strona bycia fanem muzyki.
Przecież jest spora grupa melomanów posiadających ogromne zbiory płyt analogowych.
Choćby Pan Mieczysław Stoch o którego kolekcji i zamiłowaniu do winyli postaram się niebawem coś napisać.
A więc moda na winyle?
Jeśli tak to może i ja w jakimś sensie uległem tej modzie?
Chyba nie do końca.
W moim przypadku winyl to powrót do korzeni.
Kiedy zacząłem słuchać muzyki na początku lat 80-tych, czarna płyta to był podstawowy nośnik muzyki.
Tamte czasy o których trochę pisałem wcześniej.
CZYTAJ Nostalgiczne muzyczne widoki.
to czasy kryzysu, niedoborów wszystkiego, pustych półek sklepowych i zamkniętego żelazną kurtyną, świata w którym przyszło mi wtedy żyć.
Wykonawcy z zachodu, cały rock, pop czy jazz, dostępny był tylko na giełdach płytowych w Pewexach* lub w paczkach od rodziny mieszkającej po “lepszej stronie świata”.
Ale winyl w Polskim wydaniu , winyl z całym Polskim rockiem który wtedy rozkwitł ?
Taki winyl to była podstawa słuchania muzyki.
TSA, Lombard, Perfect, Oddział Zamknięty, Lady Pank, Brygada Kryzys, Turbo, Republika.
Te wszystkie kapele wydawały wtedy po pół miliona płyt!!!!.
Uwierzycie?
Dzisiejsi wykonawcy ze swoimi “platynowymi” nakładami 30 000 krążków, niech się chowają.
W tamtych czasach zespoły grające koncerty i wydające płyty, istniały dzięki radiu i analogowym płytom długogrającym, właśnie.
Jeśli mało ci było płyt analogowych, pozostawało jeszcze zgrywanie całych albumów w niedzielny wieczór z radiowych “Wieczorów Płytowych ” programu II.
Ale nośnik do kupienia to była czarna płyta, rzadziej kaseta magnetofonowa.
Potem nastały płyty kompaktowe.
Winyl umierał, za to CD wydawał się przyszłością bo był lepszy jakościowo i użytkowo.
W połowie lat 90-tych ostatecznie porzuciłem czarne płyty na rzecz CD.
Wtedy wydawało się że płyta analogowa umarła.
I umarła.
Na chwilę.
Lecz czasami życie jest pełne niespodzianek.
Jak to mówił Tom Hanks w filmie Forest Gump “życie jest jak pudełko czekoladek.
Nigdy nie wiesz co wyciągniesz”.
Czasami robimy duży krąg by wrócić do punktu wyjścia.
Ponad rok temu kupiłem pierwszy wzmacniacz lampowy.
To inne granie, bardziej bezpośrednie, gęste, organiczne i …. przyjemnie ciepłe, zarazem.
Do takiego “lampowca” nie wypada nie mieć gramofonu.
W końcu przełamałem się, i na OLX kupiłem Duala w dobrym stanie za godne pieniądze.
Cieszy mnie teraz swoim trzeszczącym dźwiękiem.
Wieczorem siadam wygodnie w fotelu.
Puszczam płytę Stana Getza i Joao Gilberto “Recorded live at Carnegie Hall”
Pierwsze wydanie z 1965 roku wyprodukowane przez MGM.
Trzeszczy niemiłosiernie bo płyta stara i zajechana.
A ja mam “nie wiedzieć” czemu, banana na twarzy.
Uświadamiam sobie że przez ponad 54 lata jej istnienia, mnóstwo ludzi przede mną również miało tego banana na swoich twarzach.
Ekscytowało się muzyką z tego konkretnego krążka.
Płyta była świadkiem wielu imprez i prywatek a może i bardziej intymnych aktów.
Tak, ta płyta ma swoją historię.
Zapisaną w rysach i trzaskach, w sfatygowanej okładce.
Teraz ja jestem jej kolejnym posiadaczem.
Dopisuję ciąg dalszy, swoją własną, nową historię.
Ale na poważnie chodzi o coś zupełnie innego.
Chodzi o nostalgię za czasem kiedy tyle “radochy” było ze słuchania TSA z czarnej płyty.
Kiedy imprezy w domu odgrywałeś z płyt jak prawdziwy D-jey a nie z jakiegoś Spotify.
Kiedy trzaski w tle muzyki były nieodłączną częścią jej słuchania.
Kiedy nośnik był namacalny a okładka płyty wielkości ładnie wydanego książkowego albumu ze zdjęciami.
Kiedy nawet małe literki na okładce były do przeczytania gołym okiem a nie pod szkłem powiększającym jak w CD.
A okładki to często były małe dzieła sztuki jak choćby okładki moich kultowych Zeppelinów.
Kiedy słuchanie muzyki to była celebracja związana z wyjęciem płyty z okładki , położeniem jej na talerz gramofonu , opuszczeniem igły i dopiero potem następowała “magia” wylewająca się z głośników.
Zarazem forma płyty gramofonowej skłaniała cię raczej do słuchania od dechy do dechy każdej strony, bo kto by chciał co chwilę wstawać i przesuwać ramię gramofonu o dwie piosenki dalej.
Nawet muzycy i realizatorzy bardziej się starali by w 45 minutach zawrzeć wszystko co najważniejsze.
Jest jeszcze jeden aspekt słuchania czarnych krążków.
A właściwie ich słuchania dzisiaj.
Spróbujcie znaleźć na CD wydanie “De Quatro Stagioni – Vivaldiego” w wykonaniu Konstantego Andrzeja Kulki.
Znajdźcie mi kompaktowe wydanie Vadima Brodzkiego i jego genialnej interpretacji koncertów Paganiniego, jak te nagrane dla Tonpressu w latach 80 tych?
Chciałbym na CD kupić koncert Johna Portera- “Live Magic Moments”.
To według mnie najlepsza płyta Portera w dodatku nagrana w wersji akustycznej w czasach kiedy jeszcze formuła unplugget nie była znana.
Basspace i płyta 555555 Witolda Szczurka z udziałem Małgorzaty Ostrowskiej i Jorgosa Skoliasa, której również nie udało mi się znaleźć na CD.
Tomasz Stańko i jego płyta “Music from Taj Mahal and Karla Caves”, nagrana dla wytwórni Veseli w 1980 roku.
Proszę, tej też na CD nie znajdziecie.
Swoją drogą dałbym wiele za wersję na winylu.
Czemu na CD nie ma trzech pierwszych płyt SBB?
Najlepszego jazz rocka i progresywnego rocka w jednym, jaki pojawił się w Polskiej muzyce.
Nawet John McLaughlin wtedy tak nie grał.
Pewnie można by tak długo.
Sądzę że Pan Wojciech Padjas pół dnia by wymieniał czego poza winylem nie usłyszysz.
Tak.
Winyl to nośnik na którym “spłodzono” tak wielką ilość ciekawej muzyki że cała na szczęście nie została jeszcze zdigitalizowana.
A więc winyl ma tu przewagę.
Nie usłyszycie takiej “muzy” inaczej niż z czarnego krążka.
A ja?
Kupiłem niemieckiego Duala w dobrej cenie.
Mam kilka starych płyt ale niebawem nadrobię zaległości.
Postaram się dotrzeć do tych które opisałem.
Postaram się je mieć.
Nie dlatego że nie ma ich na CD.
Lecz dlatego że to po prostu dobra muzyka.
A ona przecież jest najważniejsza.
*Dla tych co tych czasów nie pamiętają, PEWEX to taki sklep w którym były wszystkie luksusy i dobra czyli to co teraz jest w każdej Biedrące, tyle tylko że trzeba w nich było płacić nie złotówkami tylko walutą np Dolarami czy Markami Niemieckimi
.
tekst R Bajkowski