Trzy Japońskie winyle.
Trzy płyty, których dzisiaj słucham łączy osoba Jeffa Becka.
No może nie trzy bo Beck gra tylko na dwóch.
Ale zacznijmy od początku.
Druga połowa lat sześćdziesiątych i początek rock’n’rollowej rewolucji a właściwie początek rocka jako takiego.
Czas hippisów, LSD, palenia marihuany i haszyszu co w tamtych latach nie było tak penalizowane jak obecnie.
To Era Wodnika czyli transcendencja, filozofia wschodu, długie włosy, kolorowe ubrania, wolna miłość odjechane teksty i muzyka.
Pink Floyd z Sydem Barrettem gra zupełnie inaczej niż w czasach które przyniosły im największą popularność, zatracając się w psychodelicznych kompozycjach jak choćby – I Get Stoned i Let’s Roll Another One.
Rolling Stones właśnie rozpoczęli drugi tour po USA.
W Los Angeles Ray Manzarek namówił “Króla Jaszczura” by wspólnie założyć zespół, który przeszedł do legendy.
The Doors koncertami w Kalifornijskich kampusach “rozpędzają” się coraz mocniej by za rok nagrać swoją pierwszą płytę.
Jim Morrison z nieśmiałego chłopaka staje się charyzmatycznym frontmanem, wyznaczającym sceniczną drogę podobnym sobie outsiderom.
Dokładnie w tym samym czasie, dokładnie w tej samej Kaliforni powstaje ikona rocka psychodelicznego, Vanilla Fudge.
Vanilla Fudge w składzie z Carmine Appice, Timem Bogertem, Vince Martellem i Markiem Steinem, nagrywa w 1968 roku swój drugi album.
Mój egzemplarz to pierwsze wydanie Japońskie z 1968 roku.
Renaissence to płyta, na której większość utworów w przeciwieństwie do pierwszej płyty, napisana była prawie w całości przez członków zespołu.
Choć na pierwszym albumie nie byli autorami nawet jednego utworu bo wszystkie były coverami to jednak pokazali że z przeciętnych piosenek jak choćby Eleanor Rigby Beatlesów, potrafią zrobić świetny kawał rockowego grania.
Renaissence to chyba najdojrzalsze muzyczne dokonanie grupy.
Ten sposób gry i takie rozwiązania będą potem rozwijane przez Deep Purple czy Uriah Heep.
Organy Hammonda wykorzystane w taki sposób przez Marka Steina już na stałe zagoszczą w innych kapelach grających hard rocka.
Tak samo jak ostre riffy gitary, motoryczna dynamiczna perkusja Appice potem tak twórczo rozwijana choćby przez Johna “Bonzo” Bonhama z Led Zeppelin.
Ale wracając do muzyki “waniliowej krówki”, posłuchajcie świetnych kawałków “Season of the Witch” czy “Faceless People”.
To płyta, która może ci się spodobać, lub też nie zechcesz słuchać takich klimatów.
Ponieważ jest to specyficzne granie z czasów hippisowskich komun.
Bo też i sam zespół nie jest tak znany jak choćby Iron Butterfly czy Jefferson Airplane ale …
Warto posłuchać może razem z soundtrackiem z filmu Hair.
Jak dla mnie obracają się wokół podobnych klimatów i fajnie się tego słucha szczególnie z winyli.
Rok przed wydaniem płyty Renaissence, po drugiej stronie Atlantyku w Anglii z zespołu Yardbirds odchodzi gitarzysta Jeff Beck, którego zastąpi Jimmy Page.
Jimmy Page w konsekwencji zostanie z Yardbirds sam jak palec.
Chcąc ratować zobowiązania koncertowe zespołu, stworzy legendę rocka – Led Zeppelin.
Ale to już inna opowieść.
Jeff Beck pogra jeszcze jakiś czas z niedoszłym piłkarzem Rodem Stewartem tak samo jak i z Ronem Woodem (tym z Rolling Stones ).
Ostatecznie założy zespół, w którym obok niego czyli rodowitego “brytola” zagra dwóch kolesi z Kaliforni.
Byli to Carmine Appice i Tim Bogert czyli członkowie rozwiązanego Vanilla Fudge.
Jest 1972 rok i nowy projekt Jeffa Becka rusza w trasę.
Nagrywają studyjny album pod nazwą Beck, Bogert, Appice.
Beck chciał zagrać z nimi trochę inaczej niż dotychczas.
Chciał by jego gitara była bardziej zróżnicowana.
Znalazł świetną sekcję rytmiczną z niesamowicie technicznym i żywiołowym bębniarzem Carmine Appice.
Ale to nie studyjny album jest godny uwagi.
Najlepsze co zarejestrowali to własnie opisywany prze zemnie koncertowy dwupłytowy album z trasy po Japonii.
Do tego na czarnym krążku wydano ten album tylko w kraju kwitnącej wiśni jest więc na tym nośniku dosyć rzadki.
Koncert BBA to świetne rockowe granie.
Z bardzo, bardzo dobrą sekcją rytmiczną.
Lubię sposób w jaki Appice gra na bębnach.
Trochę przypomina w tym Gingera Bakera z jego dosyć “ciężkim” biciem.
Carmine Appice jest także autorem najlepiej sprzedającego się podręcznika gry na bębnach The Realistic Rock Drum Method, który opublikował po raz pierwszy w 1972 roku.
Posłuchajcie “Going Down” Dona Nixa czy kawałek grany jeszcze we wspominanym wcześniej Yardbirds czyli ” Jeffs Boogie”.
Rok 1973, w którym powstała ta płyta był jednym ciekawszych jeśli chodzi o fonografię.
Pisałem zresztą o tym we wcześniejszym felietonie
kliknij tutaj: Wehikułem czasu przez koncertowe winyle.
Niestety Zespół Becka, Bogerta i Appice po nagraniu jednego albumu studyjnego i płyty koncertowej w kilka miesięcy po Japońskiej trasie rozpada się.
Jeff Beck postanowił kontynuować karierę solową.
W roku 1976 nagrał doskonały album studyjny Wired a rok później wraz z Janem Hammerem zrealizowali płytę live.
Jan Hammer to ciekawy muzyk.
Klawiszowiec urodzony w Czechosłowacji po interwencji państw Układu Warszawskiego w 1968, które stłumiły Praską Wiosnę, ostatecznie znalazł się w USA gdzie grał z takimi muzykami jak John McLaughlin, Al Di Meola , Carlos Santana, Stanley Clarke, Steve Lukather.
Jeśli pamiętacie serial Miami Vice to własnie on stworzył do niego muzykę.
Płyta którą nagrali wspólnie, nie jest ani tak bardzo rockowa jak późniejsze dokonania Becka ani tak syntezatorowa jak to co znamy choćby ze ścieżki muzycznej serialu o policjantach z Florydy.
To taka trochę jazzrockowe, a czasami bardziej rockowe niż jazzowe granie typowe dla drugiej połowy lat 70-tych.
Choć słychać na niej jaką gitarową drogą pójdzie dalej Jeff Beck.
Jeśli ktoś lubi choćby takie klimaty jak te z wczesnych płyt Weather Raport znajdzie je na tej płycie choć jest tu mniej jazzu a więcej rockowego “łupania”.
W mojej opinii Jeff Beck jest niedocenionym muzykiem.
Swego rodzaju outsiderem, chadzającym własnymi ścieżkami.
Jednak należy obok Erica Claptona czy Jimmy Page do klasyków Brytyjskiego, gitarowego grania.
I choć muzyczne korzenie Becka sięgają gdzieś do lat-60 tych, nie ograniczyły go w rozwoju muzycznym.
W przeciwieństwie choćby do Page, rozwija się zarówno jako gitarzysta jak i kompozytor.
Gra bardzo zróżnicowaną muzykę zahaczając o klimaty od rytm’and’bluesa po jazz, ale też nie stroni od ciężkich rockowych riffów.
Do posłuchania polecam również świetny koncert zarejestrowany w 2015 roku – Live +.
Mocne gitarowe granie pokazujące mocno rockowy wymiar tego muzyka.
Ja wracam do Vanilla Fudge.
Bo od nich zacząłem dzisiejszy wieczór płytowy.
Was namawiam do posłuchania tych trzech płyt.
Może się spodobają.
PS: przyszło mi do głowy by rozpocząć cykl “Muzyka z Japońskich Winyli”.
Co jakiś czas opiszę jakieś ciekawe przynajmniej dla mnie, Japońskie wydania czarnych krążków.
Zobaczymy co z tego wyjdzie.
Tekst i zdjęcia R Bajkowski
Opisywane płyty kupione w sklepie Art Reco
ul. Kopernika 30 Warszawa
No, kto nie doceniał Jeffa Becka – ten nie doceniał… Dla mnie jest jednym z trzech brytyjskich muszkieterów elektrycznej gitary – obok Claptona i Page’a. Okres jego gry w The Yardbirds – te 5 singli (od roku 1965) i wspólnie nagrane LPs – to najlepsze lata dla brytyjskiego rhythm-and -bluesa. A potem był “Truth” czyli o parę miesięcy starsza siostra pierwszego Led Zeppelin (którzy swoje zagwarantowane kontraktem tournee po Skandynawii odbyli pod szyldem New Yardbirds – już bez Becka). Kto mógł się równać z “muszkieterami”? W Anglii z pewnością Peter Green a za oceanem – z pewnością Mike Bloomfield i, moim zdaniem, the best of them all, Roy Buchanan!… Pozdrawiam – let the good times roll – A.K.