Czy „Harley” i lampowa Titania mają „duszę”?

 

 

Ten tekst chodził mi po głowie już od jakiegoś czasu.

Lecz katalizatorem do jego napisania okazał się  wpis jakiego dokonałem w jednej z grup audiofilskich, wywołując  dyskusję przez kilka dni.

Sam wpis dotyczył tematu kompletnie oderwanego od poruszanego na forum.

Napisałem o swojej pasji do motocykli i o tym, że tego dnia  zamiast słuchać jak inni muzyki, właśnie „bujam” się swoim Harley’em po mieście.

I wtedy ludzie zaczęli pisać o swoich pasjach.

Nie o sprzętach grających czy słuchaniu muzyki tylko o innych, pozamuzycznych pasjach.

O tym co ich oprócz muzyki, inspiruje.

Olśniło mnie.

 

Pasja

 

Przecież własnie pasja do muzyki zainspirowała mnie do pisania bloga.

Przecież posiadanie pasji do czegokolwiek, niesamowicie człowieka rozwija, sprawia, że nasze życie staje się bogatsze.

Bez pasji nie żyjemy pełnią życia.

Nie żyjemy naprawdę.

Bez pasji każdy dzień jest tylko egzystencjalnym przeżywaniem życia bez celu.

Pasja daje nam siłę do działania, daje inspirację.

Ja mam trzy pasje: muzykę, motocykle, i fotografię.

I właśnie o dwóch z nich dzisiaj wam opowiem.

Opowiem wam co łączy mojego Harley’a i lampową Titanię.

 

Pasja do motocykli i wzmacniaczy lampowych  uświadomiła  mi jak  te dwie wydawało by się zupełnie nieprzystające do siebie rzeczy są do siebie podobne.

Na motocyklach jeżdżę już dosyć długi czas i zdążyłem w tym czasie trochę ich „objeździć”.

To były bardzo różne motocykle od chopperów po turystyczne enduro.

Harley

 

Jednak dopiero Harley dał mi ogromną frajdę z jazdy.

Nie żeby był to jakiś wybitnie szybki, wygodny i poręczny motocykl.

Co to to nie.

Trzęsie się jak mokry pies gdy pracuje silnik.

Zawieszenie ma twarde tak, że tyłek boli po kilku godzinach jazdy.

Ale posłuchajcie jak brzmi jego silnik!

Wszystkie japońskie „szlifierki” i „podróby” chopperów, chowają się przy „Harym”.

To dźwięk głęboki, powiedział bym – szlachetny i muzykalny.

Trochę jak głos Toma Waitsa czy Jerry Lee Hookera.

Jeśli trzeba to daje takiego „ognia” jak AC/DC kiedy jeszcze byli „piękni i młodzi”.

Może nie jest wzorem super poręczności ale ….

Ja po prostu lubię jego niedoskonałości i brak ABS-u.

Wtedy jazda jest maksymalnie „organiczna”, wtedy czujesz całym sobą motocykl.

the Beach Boys w piosence „Good wibrations”,  śpiewają:  I’m pickin’ up good vibrations.

Wibracje powodują, że stajesz się jedną częścią, jednym ciałem z maszyną.

Nie potrzebujesz do tego zbędnych bajerów, kontroli trakcji i tym podobnych „ulepszaczy”.

Albo wiesz jak go ogarnąć  albo wcześniej czy później zaliczysz glebę.

Miałem w życiu różne „sprzęty” do słuchania muzyki.

I gorsze i lepsze.

Napchane elektroniką, ulepszające akustykę i myślące za człowieka tak  jak wzmacniacze Hegla.

Ale miałem i proste stare „tranzystory” jeszcze z czasów Unitry.

Lecz dopiero wzmacniacze lampowe dały mi  satysfakcję ze słuchania  muzyki.

Tu nie ma ulepszania dźwięku  za pomocą procesorów DSP.

Nie ma regulacji innej jak siła głosu i selektor źródła.

Jakość muzyki słuchanej z „lampy” jest tak dobra jak jej realizacja.

Wzmacniacz lampowy obnaży ci wszystkie niedostatki nagrania.

Raczej uwypukli niedoskonałości  niż je zamaskuje.

Pokaże ci czy w nagraniu są emocje czy ich nie ma.

Dźwięk z „lampy” jest po prostu inny.

Ma inną fakturę,  inaczej brzmi.

Jest cieplejszy bardziej „emocjonalny”.

Ma coś magicznego i niepowtarzalnego w swojej barwie.

Titania

 

Jak do tego ma się Titania  którą teraz namiętnie użytkuję?

To niesamowicie wszechstronny wzmacniacz.

Nie jest typowym lampowym „misiem”, z którego nie wszystkie gatunki muzyki zabrzmią dobrze.

Jest tak samo  dobry do słuchania bardzo kameralnej, nastrojowej muzyki, jak i do mocnych rozbudowanych orkiestr symfonicznych czy do słuchania ciężkiego rocka.

Titania jest „mocarna” dokładnie tak jak sugeruje to jej nazwa.

I do tego  jaki dźwięk produkuje ze swoich pękatych lamp KT 88 !!!

Soczysty, gęsty z nisko schodzącym basem ale i jego rewelacyjną kontrolą.

Wysoko sięgającą, rozdzielczą górą pasma która ładnie, słodko wręcz „krystalicznie” wybrzmiewa.

Ten najmocniejszy z Fezzów z  ponad  40-tu Watt, generuje tyle „pary”, że prawie poczułem „wiatr we włosach” gdy głośniki zaczęły pompować powietrze wraz z kawałkiem „Highway to Hell” nygusów z Australii.

„Chapeau bas” za dynamikę  zarówno głośnych jak i słabych dźwięków.

Jeśli jesteś fanem rocka i chcesz na lampie słuchać „metalu”, to ten  wzmacniacz  będzie dobrym, nawet bardzo dobrym wyborem.

Metallica, Megadeth, Slayer, zabrzmią na Titanii  naprawdę potężnie.

Jeśli zaś  jesteś  melomanem chadzającym do filharmonii bardzo wiernie i z detalami, odtworzysz na niej  na przykład „W grocie króla gór” Griega czy „Carmina Burana” Carla Orffa.

A przecież zarówno Harley jak i  lampowa Titania nie są efekciarsko naładowane elektroniką.

Właściwie prawie wcale jej nie mają.

Wręcz przeciwnie ich „geny” sięgają lat 50-tych czy  60-tych, czasów lamp i benzynowych silników gaźnikowych.

Lampy, jeśli chodzi o technologie, niewiele się zmieniły od tamtego  czasu.

Ba, niektórzy twierdzą nawet, że te produkowane współcześnie są gorsze niż pierwowzory.

W Harley’u silnik „korzenie” ma nadal w latach 50-tych.

To prosty długo skokowy twin z ciężkim wałem korbowym.

Jedyne współczesne innowacje technologiczne to to, że w jednym zastosowano  głośnikowe transformatory toroidalne a w drugim  wtrysk paliwa.

Masz świadomość  że to są w pewnym sensie „relikty epoki” w  porównaniu do napchanych elektroniką nowoczesnych wzmacniaczy czy motocykli.

Tyle że ja wolę te „relikty” od wszystkich nowoczesnych krótko żyjących gadżetów.

Wolę  je z jednego powodu.

No może z dwóch.

 

Czy Harley i Titania mają duszę?

 

Pierwszy  powód to taki, że zarówno z jazdy Harley’em  jak i słuchania muzyki ze wzmacniacza lampowego mam ogromną frajdę, której nie miałem z posiadania bardziej nowoczesnych „zabawek”.

Drugi powód jest taki, że one po prostu mają „duszę”.

Tak duszę.

Duszę zaklętą w archaicznym silniku, zamkniętą w szklanych bańkach lamp.

Żyją swoim życiem miewając humory, czasami lepsze czasami  gorsze dni, ale zawsze kreują emocje.

A muzyka i jazda motocyklem to przecież emocje.

Jest jeszcze jedna fajna cecha obu tych sprzętów.

Harley jest robiony tak, że możesz go modyfikować.

Customing Harley’a jest nieodłączną częścią kultury tej marki.

Możesz nigdy nie spotkać dwóch takich samych motocykli marki Harley Davidson.

A wzmacniacze lampowe?

Przecież zmieniając lampy również kształtuje się brzmienie wzmacniacza i to jest właśnie lampowy customing.

Podobno Harley’e od dawna rozdają za darmo.

Płaci się  tylko za legendę.

No to ja mam dwie legendy.

lampową i motocyklową.

tekst i foto – Robert Bajkowski

 

PS . Za dwa tygodnie napiszę więcej o lampowym customingu Titanii.

Opowiem jak wymiana lamp zmienia  charakter brzmienia wzmacniacza lampowego i jaką jest świetną zabawą.

 

 

 

4 komentarze do „Czy „Harley” i lampowa Titania mają „duszę”?

    1. Miło mi Sławku że ci się podoba. To jak twoja wielka pasja do vinyli. Bo co byśmy obaj robili gdyby nie te nasze pasje?

  1. Świetny tekst Robert! Czytałam z zapartym tchem, choć nie znam się ani na motorach, ani na wzmacniaczach. Tekst prawdziwy, pełen emocji i naprawdę czuć te Twoją pasję:). Pozdrawiam!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *