Podobno wyroby czekoladopodobne to odległa przeszłość i “aberracja” z epoki głębokiej komuny lat 80-tych.
Pamiętam ten okres kryzysowej gospodarki zarżniętej przez “Pinoczeta” z nad Wisły – Jaruzelskiego.
Australian Pink Floyd to taki muzyczny wyrób “Pinkfloydopodobny”.
To znaczy może nie w takim sensie jak te “Jaruzelskie” czekolady bez czekolady, bo jednak coś z “Floydowskiego” klimatu wnoszą.
Jest to na tyle atrakcyjne wizualnie i muzycznie że zawsze mają w Polsce i na świecie pełne sale koncertowe.
Ale tak to już jest że nie dane nam było nigdy zobaczyć Pink Floyd w pełnym składzie.
Koncertował David Gilmour koncertował Roger Waters a nawet obaj kiedyś zagrali razem w Gdańsku
Pod szyldem “Floydów” najbliżej Polski oglądali ich na żywo tylko Czesi (choć już bez skonfliktowanego z resztą grupy Watersa)
Jednak po śmierci Richarda Wrighta Pink Floyd już nigdy nie zagra w pierwotnym składzie.
Tak więc Australijska wersja “Floydów” na licencji musi nam wystarczyć.
A grają naprawdę fajnie.
Oprawa koncertów to taka pomniejszona w skali 1:4 scena z “Floydowskich” wielkich tras.
Grają zazwyczaj najbardziej znane utwory pierwowzorów z Anglii i robią to bardzo przekonująco.
Mają o ile się nie mylę nawet “licencje” od członków oryginalnego Pink Floyd na granie ich coverów.
Ale co ja wam będę opowiadał.
Jak przyjadą za rok po prostu idźcie na koncert
Ja byłem kilka ładnych lat temu w czasach gdy w chórkach śpiewała Polka Aleksandra Bieńkowska.
Poniżej kilka fotek z tego widowiska.
Tekst i zdjęcia R Bajkowski